Západné Tatry - Baranec

Dziś za cel obraliśmy sobie Západné Tatry, dawniej zwane - Liptovské hole. Tam znajdują się cztery dwutysięczniki, które zamierzamy zdobyć. Szybka pobudka, śniadanie i chwilę po piątej docieramy do Pribylina 775 m n.p.m. Wjeżdżamy w Dolinę Raczkową (Račkova dolina). Stąd prowadzi około czterokilometrowy asfaltowy szlak, wprost na parking w Wąskiej Dolinie (Úzka dolina 890 m n.p.m.) Pokonujemy go autem i w ten sposób jesteśmy godzinę szybciej pod rozwidleniem skąd prowadzi szlak ku naszemu dzisiejszemu celowi. Jednak poruszając się po tej drodze samochodem trzeba bardzo uważać, gdyż stan nawierzchni jest fatalny. Dziura na dziurze.

Dolina Wąska jest wspólnym odcinkiem dwóch innych dolin: Jamnickiej i Raczkowej. Jej dnem płynie Raczkowy Potok.  Natknąć można się tutaj na blisko 4 metrowe drewniane posągi. Już przy wjeździe można zauważyć „Dziadka z wnuczkiem”. ( zdjęcie portal Tatrzański). Wiążą się z nimi legendy i historie dotyczące właśnie tej doliny.

Zaplanowana trasa to niemal dwunastogodzinna wędrówka. Jednak znając nas to może potrwać nieco dłużej, gdyż nie spieszymy się na szlaku. Wolimy rozkoszowanie się pięknem przyrody i chwytanie ulotnych kadrów niż pośpieszne „zaliczenie” szczytu.

Przed szóstą wyruszamy. Od samego początku szlak prowadzi lasem i pnie się ostro w górę. Po jakimś czasie wchodzimy w  wysoką trawę. To Wierzbówka Kieprzyca, która może osiągać wysokość od 50 do 150 centymetrów wysokości, a nawet do dwóch metrów. Przedzieramy się w tej gęstwinie, wąską ścieżką ledwo wydeptaną prawie niewidoczną. Łatwo się tu zgubić. Można odnieść wrażenie że nikt tędy nie chodzi. W dodatku aż strach pomyśleć co może czaić się w tej trawie, skoro jest tu terytorium niedźwiedzi. Słońce niespiesznie wznosi się ku horyzontowi, na trawie wciąż jeszcze błyszczą kropelki porannej rosy, a za naszymi plecami unosi się morze chmur. 

Przepiękny widok. Można odnieść wrażenie jakby nas goniły. Po jakimś czasie znów wchodzimy w las, który niedługo potem zanika.

Przechodzimy przez Klinovaté – grzbiet Małego Barańca. Szlak tym razem prowadzi korytarzem, gęstej i wysokiej kosodrzewiny.

Gdy w końcu z niej wychodzimy, to po prawej stronie ukazuje się cała Grań Otargańców, a szlak przed nami zamienia się w dużą wygodną ścieżkę prowadzącą lekko w górę, na pierwszy nasz dzisiejszy dwutysięcznik. 

Jest dziesiąta. Zdobywamy Klin 2044 m n.p.m. 

Tutaj dopadają nas gęste chmury. Widoczność w moment spada praktycznie do zera. Robi się nieprzyjemnie chłodno i wietrzenie. Idziemy może w maksymalnie 5 - cio metrowym odstępie od siebie, a ledwo się dostrzegamy. Na szczęście po dłuższej chwili chmury trochę odstępują i ukazują się widoki. Chmury towarzyszą nam może jeszcze przez godzinę, aż w końcu odsłaniają widok na szczyty, które jeszcze nas dziś czekają.

Klin (Malý Baranec) – szczyt o wysokości 2044 m n.p.m. Ma piramidalną sylwetkę, grań i zbocza trawiaste na znacznej przestrzeni. Jedynie od wschodniej strony rejon szczytu jest nieco skalisty. Dawniej stoki były wypasane. Klin w języku słowackim ma nazwę Malý Baranec. Nie należy mylić tej nazwy z sąsiednim Małym Barańcem, którego słowacka nazwa to Mládky.

Tym czasem ruszamy dalej. Lekko schodzimy, by za chwilę znów podchodzić na kolejny dwutysięcznik - Szczerbawy 2149 m n.p.m. (Štrbavy). 

Nazwa szczytu pochodzi od tego, że jest „szczerbaty”, składa się z dwóch garbów. Ma wierzchołek w postaci płaskiej grani. Od sąsiadujących szczytów oddzielony jest płytkimi i szerokimi przełęczami. Na słowackiej mapie jest zaznaczony jako wierzchołek bez nazwy 2144 m. Górne partie porośnięte są trawą, mchami i porostami. 

Rozciągają się z nich dobre widoki na Otargańce, grań Rosochy, Dolinę Tarnowiecką i Liptów. Jest południe chmury całkowicie ustąpiły,     a przed nami w oddali wyłania się Baraniec i charakterystyczny, umieszczony na nim betonowy obelisk. Dzieli nas do niego około godziny drogi, może mniej.

Po dwunastej zdobywamy najwyższy szczyt dzisiejszego dnia Baranec 2184 m n.p.m.

 Roztaczają się z niego rewelacyjne panoramy na całą Grań Rohaczy, Otargańce, czy Tatry Wysokie. 

Baraniec to trzeci pod względem wysokości szczyt Tatr Zachodnich. Wysokością ustępuje jedynie Bystrej i Raczkowej Czubie.                 W przeszłości stoki Barańca były wypasane. Był też jednym z 5 głównych punktów triangulacyjnych w Tatrach. W 1820 r. zbudowano na jego szczycie drewnianą wieżę do triangulacji i wówczas to precyzyjnie pomierzono wysokość szczytu na 2185 m. Potem na miejscu wieży zamontowano betonowy słup z blaszaną skrzynką kontaktową. Sam wierzchołek jest kamienisty, zbocza w górnej części trawiaste. Spędzamy trochę czasu na szczycie, ale niestety trzeba w końcu ruszyć dalej gdyż jesteśmy dopiero w połowie drogi. Ze szczytu można zejść na trzy sposoby. Szlakiem zielonym, którym wchodziliśmy, żółtym do rozdroża Holý vrch, który rozchodzi się na Pod Holým vrchom (niebieski szlak) lub na Parking  Żarska Dolina(żółty szlak), a trzecia opcja to szlak przez Žiarske sedlo i tą opcję wybieramy. 

 Początkowo schodzimy  dosyć stromo w dół,  jest krucho i sypko. Przed nami wznosi się kolejny, dwutysięcznik dzisiejszego dnia. Zza niego wyłania się Rohacz Ostry i Płaczliwy. Patrząc na lewo widać Małą Ostrą, Siwy Wierch, Pachoł, Banówkę, Hrubą Kopę, Trzy Kopy oraz Wołowiec.

Jest po czternastej gdy stajemy na ostatnim szczycie. 

To Smrek 2072 m n.p.m. Spędzamy tu chwilę i kierujemy się w kierunku Żarskiej Przełęczy (Žiarske sedlo 1916 m n.p.m.

Przez moment przeszedł nam przez głowę pomysł by wejść jeszcze na Rochacza Płaczliwego, na który jest około trzydziestu minut podejścia, ale po krótkim namyśle rezygnujemy, gdyż czeka nas jeszcze sporo drogi powrotnej do samochodu. Schodzimy zielonym szlakiem w kierunku Ziarskiej doliny i Pod Homôľkou wchodzimy na szlak niebieski. Przed siedemnastą docieramy do schroniska Žiarska chata. Postanawiamy zrobić tutaj godzinną przerwę, posilić się i trochę odpocząć. Trzeba nabrać sił na dalszą wędrówkę. Po szesnastej ruszamy dalej schodząc asfaltem w kierunku Parkingu Žiarska dolina, ústie 891 m n.p.m., na który docieramy przed dziewiętnastą. Wszystko skończyło by się fajnie, gdyby na tym parkingu stało nasze auto. Jednak do miejsca w którym zaparkowaliśmy mamy jeszcze ok 12 km marszu. Przed nami ponad dwie godziny, wędrówki w nieznanym terenie (jak się później okazało w praktyce wyszło jeszcze więcej). Wchodzimy na czerwony szlak. Początkowo szlak  prowadzi wygodną asfaltową drogą, która później zmienia się w szutrową. Cały czas lekko podchodzi pod górę. Mijamy jakieś gospodarstwa, by wejść w las. Tu szlak zmienia się w wąską dróżkę. I znów pojawia się ta Wierzbówka... 

Przedzieramy się przez tą wysoką trawę, mamy dość, nogi odmawiają posłuszeństwa. Szlak niemiłosiernie się dłuży, końca nie widać.         W połowie drogi zastanawiamy się czy dobrze idziemy ponieważ chwilowo odnosimy wrażenie jakby szlak zanikał. Jednak po przestudiowaniu mapy dochodzimy do wniosku, że jednak jesteśmy na dobrej drodze, ale mamy już dość Wierzbówki i postanawiamy zejść ze szlaku w dół zbocza, gdyż poniżej widać dość wygodną ścieżkę. Prawdopodobnie jest to miejsce ścinki drzewa co jednoznacznie oznacza przejezdną drogę. Schodząc ze zbocza widzimy samochód, który daje nam nadzieję, że do cywilizacji już niedaleko. Jakie było nasze rozczarowanie, gdy zastana ciężarówka okazał się wrakiem wręcz zardzewiałym zabytkiem, który stoi tam pewnie z kilkadziesiąt lat i przypomina ciężarówki rodem z lat sześćdziesiątych. Nie pozostaje nam nic innego jak iść dalej. Robienie odpoczynków nie ma już sensu, gdyż tylko pogorszy sytuację. Po dłuższym czasie docieramy do rozwidlenia szlaków Jakubovany Studena 886 m n.p.m. Tutaj okazuje się że została jeszcze godzina. Wykończeni nabieramy nowej energii i nadziei, że już niedaleko do naszego samochodu. Jakiś czas idziemy asfaltem. Są tu jakieś domki, pewnie agroturystyka. Wchodzimy w pole, przecinamy je wzdłuż i wchodzimy do lasu. Tutaj dopada nas zmrok, a gęstwina drzew  przeradza się w noc. Mamy wrażenie, że idziemy tamtędy kilka godzin. W końcu po dwudziestej pierwszej trzydzieści docieramy na parking, gdzie czeka samotnie nasze auto. Jeszcze tylko około godziny drogi na kwaterę do Velkiej Łomnicy i nareszcie będzie można położyć się w miękkim łóżku. Tej nocy jedno jest pewne, będziemy spać jak zabici.

 

Komentarze

Popularne posty