Trzy siostry

    Bi... Bi... Bi... Nieubłaganie dzwoni budzik. Która to godzina? Patrzę na zegarek i w sumie nie dociera do mnie, że jest w pół do pierwszej. I po co tak wcześnie wstawać? W końcu jestem na urlopie. Urlop, urlopem, ale szkoda czasu na sen. Trzeba wykorzystać ten włoski czas jak tylko się da. Z trudem zbieramy się z łóżka i jakoś udaje nam się ogarnąć do wyjścia. Przed drugą wychodzimy z pokoju. Przechodzimy przez cichy pogrążony we śnie camping, wychodzimy na uliczkę która prowadzi wzdłuż plaży. Nad nami gwieździste niebo. To dobry znak. Wsiadamy do auta i wyruszamy w nieznane! Jedynka, dwójka, trójka, czwórka, wjeżdżamy na autostradę i piąteczka. Jedziemy ile fabryka dała. Żartuję!. Jedziemy zgodnie z przepisami, gdyż we Włoszech mandaty są bardzo drogie. Przed nami około 220 kilometrów i ponad trzy godziny jazdy. Autostrada pusta więc dobrze się jedzie.

    Z jeziora Garda położonego na 65 m n.p.m. dojeżdżamy do miejscowości Misurina 1754 m n.p.m. Następnie skręcamy w ulice, która wije się serpentynami. Do pokonania zostało nam jeszcze około siedem kilometrów stromego podjazdu. Szybko nabieramy wysokości. Przed nami droga, która oświetlona jest tylko przez światła naszego samochodu. Po kilku minutach jazdy ukazują się bramki. Można jechać jeszcze wyżej, pod samo schronisko Auronzo, ale wiąże się to z dodatkowym kosztem. Pobieramy zatem bilet, bramka się otwiera, więc jedziemy dalej. W końcu docieramy na miejsce. Parkujemy auto zaraz koło schroniska Rifugio Auronzo 2330 m n.p.m. Jest przed piątą. Postanawiamy uciąć sobie małą drzemkę by chociaż na chwilę zregenerować się po podróży. Budzimy się w pół do szóstej. Za szybą samochodu ukazuje nam się niesamowity widok, który od razu stawia nas na równe nogi pomijając fakt, że temperatura wynosiła dwa stopnie.

    By nie tracić ciepła zbieramy się dość szybko i wyruszamy na szlak. Kierujemy się na Forcella del Col de Mezzo szlakiem 105. Mimo że nie widzimy jeszcze spektakularnego widoku Tre Cime to i tak otaczający nas krajobraz zapiera dech w piersiach. 

    Imponujące turnie, poszczerbione granie, a w oddali ośnieżone szczyty Alp. Dzięki tym widokom zapominamy, że jest zimno. 

    Docieramy do przełęczy i kierujemy się w stronę schroniska Malga Langolm. Trasa z przełęczy prowadzi przez duże piargi. Co chwilę się zatrzymujemy, żeby utrwalać na zdjęciach otaczające nas widoki. Napawamy się cudownym krajobrazem. Nie wiemy jak nazywają się otaczające nas szczyty, ale jest pięknie. 

    Powoli wyłaniają się słynne Trzy Szczyty. W dodatku słonko zaczyna pomału je oświetlać. Jesteśmy coraz bliżej nich, a ich ogrom robi wrażenie. 

    Tre Cime di Lavaredo, po polsku Trzy Szczyty Lavaredo, zwane też Trzy Siostry. To masyw będący symbolem Dolomitów. Składa się w rzeczywistości z pięciu szczytów: Cima Ovest (2973 m), Cima Grande (3003 m), Cima Piccola (2857 m) oraz dwóch mniejszych Piccolissima (2 700 m) i Punta di Frida (2792m m). Groźne, wysokie, pionowe, wąskie skalne wieże, postrzępione i ostre jak brzytwa. Stoją na straży włoskich Dolomitów. Jedne z piękniejszych skalnych ścian Europy, o których szwajcarski architekt Le Corbusier w wolnym tłumaczeniu napisał „najpiękniejsza architektura na świecie”.

    Tymczasem docieramy do Sorgenti Fiume Rienza, do trzech małych alpejskich jeziorek o turkusowym kolorze. Postanawiamy zrobić sobie małą przerwę. Tu już widać całą okazałość Tre Cime. Przy okazji można zrobić kolejne zdjęcia. 

    Tutaj również towarzyszą nam alpejskie krówki, które pasą się tu, praktycznie wszędzie. Jedna była dość wyjątkowa. Leżała sobie na wzniesieniu, miała widok na całą okolice.

    Wracając do początku. Do dnia przyjazdu do Włoch. To już w pierwszy dzień planowałem tą dzisiejszą wyprawę, ale jak wspomniałem pogoda pokrzyżowała plany i to dość porządnie. Jak to się mówi co się odwlecze, to nie uciecze. Miałem do wykonania misję i chyba nadeszła pora by ją zrealizować.

    Długo zastanawiałem się jakie miejsce wybrać na ten szczególny dzień. Wiedziałem, że muszą to być góry, a otoczenie Dolomitów oraz niebywałe piękno Tre Cime spowodowały, że stwierdziłem, iż stanie się to tu i teraz. W otoczeniu przyrody z dala od tłumów ludzi, tylko my, góry i jeden  świadek tego wydarzenia. Cieszę się bardzo, że dzisiejsza pogoda to umożliwiła. Robiąc Ewie zdjęcia, próbuję nerwowo wydostać z kieszeni małe pudełko, które zabezpieczone było woreczkiem. Jeszcze na parkingu szybko zrobiłem przerzut z plecaka  do kieszeni. Dobrze, że rano było zimno, więc bez podejrzeń spokojnie mogłem go schować. Powiedziałem Ewie, aby się  obróciła tyłem do mnie, ponieważ  będzie miała super kadr na tle Tre Cime. Chyba uwierzyła, ponieważ grzecznie stała, zapewne myśląc - Ale będę miała świetne ujęcie. Plan pomału wchodzi w życie. Cholera! Myślę sobie tocząc walkę z woreczkiem. W końcu rozrywam go. Dookoła cisza, tylko co jakiś czas słychać pstryk, to aparat. Otaczają nas szczyty, których nie jestem w stanie wymienić. Z lewej strony jeziorka, z prawej droga którą przyszliśmy, nieco na wprost niewzruszona krowa robiąca podkład muzyczny dzwonkiem zaczepionym na szyi oraz niczego nieświadoma Ewa na tle Tre Cime. Ja dalej robię zdjęcia, butów, trawy tylko nie jej (byle tylko było słychać pstryk migawki aparatu). Ciekawe co krowa sobie myśli? Co za wariaci! Odkładam aparat. Wszystko dzieje się w ciągu kilkunastu sekund. Otwieram pudełko i klękam. Ewa...! (rzadko do niej mówię po imieniu praktycznie wcale zwłaszcza jak jesteśmy sami). Zdziwiona obraca się.

- Czy zostaniesz moją żoną? 

- No co ty! Ty wariacie… - Odpowiada zaskoczona.

- No pewnie… niemożliwy jesteś! Tak!  Nałożyłem pierścionek na palec. Ogromna radość, wzruszenie. Brak słów by opisać te szczęście. Odetchnąłem z ulgą, w ciągu sekundy. Nie dlatego że miałem obawy, bardziej by utrzymać to wszystko w tajemnicy, a też nie do końca byłem pewny czy pogoda pozwoli by tu się w końcu wybrać. Tymczasem trwają już faktyczne zdjęcia. Krowa która była świadkiem niecodziennej sytuacji, chyba miała dość. Poszła sobie z dala od nas. W końcu ile można. A my cieszyliśmy się dalej. 

    Nagle w oddali słychać helikopter który leci w naszym kierunku. Nie, nie to nie ja! Nic więcej nie planowałem. W pobliżu jeziorek dosłownie chwilę drogi od miejsca w którym jesteśmy znajduje się alpejska chata Malga dei Pastori 2283m n.p.m. (Malga Langalm) zwana też Kaplicą Pastorów. W Tatrach głos helikoptera kojarzy się z wypadkiem. Taka też była nasza pierwsza myśl, że coś się stało. Jednak za chwilę widzimy jak helikopter zawisa tuż nad schroniskiem i dokonuje zrzutu zaopatrzenia. Jakie to musi być cudowne przeżycie lecieć helikopterem nad Dolomitami. 

W całym tym zamieszaniu z helikopterem zapominamy o wejściu do schroniska. Oszołomieni niedawnymi przeżyciami ruszamy dalej. Teraz czeka nas zejście, a potem strome podejście prosto pod kolejne schronisko Rifugio Locatelli 2450m n.p.m. 

Tu postanawiamy zrobić sobie dłuższą przerwę na włoskie śniadanko z przepięknym widokiem na Dolomity oraz północną stronę Tre Cime wraz Monte Paterno.

Chata znajduje się u podnóża szczytu Sasso di Sesto 2539m n.p.m. od wschodu rozciąga się piękny widok na jeziora Lagi dei Piani (Bödenseen). Jezioro dolne (wschodnie) 2207 m n.p.m., Górne (zachodnie) jezioro 2335 m n.p.m. leży na zielonych pastwiskach alpejskich.

    Schronisko nosi imię Antonio Locatelli, który urodził się w Bergamo 17 kwietnia 1895 roku, a zmarł 27 czerwca 1936 roku w masakrze w Lechemti podczas wojny w Etiopii. Był wysoko odznaczonym lotnikiem (jedynym włoskim żołnierzem, który otrzymał trzy złote medale za waleczność wojskową), dziennikarzem, włoskim politykiem, alpinistą, naukowcem CAI. W czasie I wojny światowej wyróżnił się jako pilot lotnictwa wojskowego, a jego śmiałe wyczyny przyniosły mu sławę. Uczestniczył w locie nad Wiedniem z D'Annunzio. Zestrzelony i schwytany 15 września 1918 roku po kilku tygodniach zdołał uciec w przebraniu austriackiego żołnierza. 

    Historia Rifugio Antonio Locatelli rozpoczyna się w 1881 roku, kiedy właściciel hotelu Post w Sesto, Karl Stemberger, zaproponował wybudowanie w pobliżu przełęczy schroniska alpejskiego dla austriacko-niemieckiego Klubu Alpejskiego Deutscher und Österreichischer Alpenverein. Po zwiedzeniu całego odcinka wszyscy uczestnicy byli zachwyceni wyjątkową panoramą, na Tre Cime di Lavaredo, szczyt Paterno oraz okoliczne góry. W zwiąsku z czym  postanowili, zbudować schronienie na przełęczy. Prace przejął Karl Stemberger, natomiast projekt realizował prezes sekcji, inżynier Rienzner z Dobbiaco. Prace rozpoczęto wiosną 1882 roku. W ciągu dwóch miesięcy sprowadzono materiał i wzniesiono prosty parterowy mały budynek o wymiarach 4x8 metrów z ciosanego kamienia z dwuspadowym dachem. W schronisku na parterze znajdował się wyposażony pokój, zabudowana kuchnia, dwa stoły, ławy i kilka krzeseł. Obok znajdowały się drzwi prowadzące do drugiego pokoju, który służył jako łóżko dla pasterzy. Od strony wschodniej znajdowała się zewnętrzna klatka schodowa, która prowadziła na poddasze, mieszczące do dziesięciu łóżek. Schron miał być otwarty na jesień, ale pogoda nie sprzyjała. We wrześniu 1882 roku w górnej dolinie Puster doszło do powodzi. Inaugurację przełożono wówczas na 1883 rok. Na jej realizację wydano 1250 florenów. Schronisko zostało zniszczone podczas I wojny światowej przez włoski granat. W 1922 roku niewielka ostoja została odbudowana przez Klub Alpejski Południowego Tyrolu . W 1923 roku schronisko zostało wywłaszczone na rzecz sekcji CAI w Padwie, która w 1935 roku zaplanowała poważną odbudowę i rozbudowę. Nowe schronisko nie było remontowane, ale zostało zbudowane w nieco innym miejscu. Pomnik wzniesiony na skraju dawnej widocznej lokalizacji nawiązuje do poprzedniej budowli. Otrzymuje również komplementarną nazwę Seppa Innerkoflera, przewodnika górskiego w Dolomitach.

    W okolicach w których się znajdujemy, była kiedyś granica między monarchią austro-węgierską, a Królestwem Włoch do 1918 roku, kiedy Południowy Tyrol został przyłączony do Włoch po I wojnie światowej. Podczas Wielkiej Wojny włoskie wojska, które przybyły z Auronzo (na linii frontu Alpini z batalionów Piave i Cadore) starły się ze Standschützen z Val Pusteria, usadowionymi wokół Torre di Toblìn i Dreizinnen Hütte, dzisiejszego schronienia Locatelli -Innerkofler, które zostało zrównane z ziemią przez artylerię włoską 24 maja 1915 roku.

    Zbombardowano także Sesto i Misurinę. Szczyt włoskiej twierdzy Cima Grande został obniżony o dwa metry (z 3001 m n.p.m. do 2999 m n.p.m.), aby zrobić miejsce na reflektor. Na 2850 m n.p.m. podniesiono górską armatę. Najbardziej spornym szczytem był natomiast Paterno 2744 m n.p.m., skalista góra z wieżyczkami na południowy wschód od Trzech Szczytów. Monte Paterno znany jest również z tragicznych wydarzeń, jakie miały tu miejsce podczas I wojny światowej 5 lipca 1915 roku armia austriacka pod dowództwem słynnego południowo tyrolskiego przewodnika, protagonisty próbowała pod osłoną nocy z zaskoczenia, przejąć zajęty przez Włochów szczyt Paterno. Żołnierze wspinali się po północnej stronie grani. Dotarli praktycznie na sam szczyt. Tuż pod szczytem Włosi ich zauważyli i zaczęli strzelać. Podczas  próby ataku i zdobycia szczytu zginął Sepp Innerkofler. Nie jest jasne, czy zabiły go granaty ręczne, czy głazy rzucone przez Alpini, czy nieprzyjacielski ogień Standschützen. Jest też wersja że został uderzony przez przewodnika górskiego Reno De Luca, który był także osobistym przyjacielem Innerkoflera. Później, podczas wojny, poległ także Reno De Luca. Od września 1916 roku do października 1917 roku, aby zbliżyć się do wroga, Włosi wybudowali galerie Paterno, aby chronić ruchy wojsk, z Forcella Lavaredo do podstawy północnego stoku Paterno. To właśnie stąd z Rifugio Locatelli rusza jedna z najciekawszych dróg na Monte Paterno o nazwie "Via ferrata De Luca - Innerkofler", która zastała nazwana na pamiątkę tragicznych wydarzeń na szczycie Patrno. Również sam szczyt wygląda stąd najefektowniej, postrzępiona grań zwieńczona strzelistym wierzchołkiem zachwyca swoim widokiem.

        Wyposażeni w kaski i czołówki oraz odpowiedni sprzęt ruszamy w kierunku szpiczastych szczytów północnej strony Monte Paterno. Najpierw przechodzimy wąską ścieżkę przez mały wykop. W końcu docieramy do słynnego tunelu „Galleria Paterna” o długości 600 metrów.

    Pokonujemy tu różnicę 100 metrów wysokości. Na każdym kroku pozostałości Pierwszej Wojny Światowej. O poczuciu, że wojna na tym terenie była bezsensowna i niepotrzebna świadczy fakt, że więcej żołnierzy zginęło tu od mrozu, chorób i lawin niż od kul i wybuchów. Kiedyś temperatury spadały do minus czterdzieści stopni, a śnieg mógł spaść do kilku metrów. W jeden dzień zwany „Białym Piątkiem” na froncie włoskim lawiny zabiły 10 000 osób! Przez tunel prowadzą strome i wysokie schody. 

Część trasy biegnie pochylonymi korytarzami. Co jakiś czas natrafiamy na skalne okna które zapewne służyły jako wentylacje tuneli lub jako punkty obserwacyjne.

Natomiast dla nas były mega atrakcją, gdyż idąc ciemnym tunelem zupełnie niespodziewanie ukazywał nam się niesamowity widok na Tre Cime.

Po jakimś czasie wychodzimy z tunelu i rozpoczynamy Via Ferratą  łatwe podejście na wąską przełęcz Forcella del Camoscio 2600 m n.p.m. (przełęcz Kozic). 

Tu szlak rozdziela się. W lewo prowadzi przez południowy grzbiet Paterna do rifugio Pian di Cengia, w prawo w kierunku szczytu oraz w dół. My kierujemy się Via Ferratą, która prowadzi po stromym zboczu i kruszących się skałach. 

Wspinamy się coraz wyżej i wyżej, aż w końcu zdobywamy szczyt Monte Paterno (2744 m), na którym znajduje się krzyż ku pamięci Innerkoflera. 

Udało nam się zdobyć szczyt. To co rano wydawało się abstrakcją teraz stało się rzeczywistością. Gdzie okiem nie sięgnąć rozlegają się fantastyczne widoki na okoliczne szczyty i masywy razem z Tre Cime di Lavaredo. 

    Nie wiadomo gdzie patrzeć, tak jest pięknie. Robimy parę zdjęć i chcemy szybko schodzić, ponieważ zaczynamy odczuwać pierwsze objawy choroby wysokogórskiej. Jak wspomniałem ruszyliśmy z 65 m n.p.m. i szybko nabieraliśmy wysokości to prawie 2679 metrów różnicy w wysokości bez wcześniejszej aklimatyzacji. Siłą rzeczy musiało się to odbić na organizmie. Schodzimy, czym niżej tym samopoczucie lepsze. 

    Docieramy bezpiecznie na Forcella dell Camoscio i idziemy w kierunku Forcella Lavaredo przez Forcella Passporto 2530 m n.p.m. Szlak początkowo schodzi ostro w dół po sypkim piarżysku. Droga jest niczym niezabezpieczona, trzeba uważać, aby się nie poślizgnąć i nie polecieć w dół.

    W pewnym momencie odbijamy w prawo by trafić na dalszą cześć szlaku Passportensteig,  który prowadzi  powietrznym trawersem, pięknymi półkami skalnymi poniżej ostrza grani.

 Raz po raz przechodzimy przez liczne przełączki. Podążając wytyczonym szlakiem co chwilę napotykamy na pozostałości działań wojennych prowadzonych tutaj w czasie Pierwszej Wojny Światowej. 

Po przejściu głównej części grani docieramy na spore wypłaszczenie i  odnajdujemy miejsce z którego robione jest zdjęcie z kultowym kadrem z Tre Cime, które dominuje w Internecie. 

   Wydaje nam się, że to pomału końcówka szlaku, ale okazuje się, że jednak się mylimy. Przed nami jeszcze spory kawałek drogi, który miejscami znów ubezpieczany jest Via Ferratą. 

Przechodzimy przez kolejne półki skalne. 

Docieramy do wąskiego i niskiego tunelu, który wyprowadza nas na Forcella Lavaredo 2454 m n.p.m. i dołączamy do tłumów turystów. 

Przechodzimy w pobliżu Rif. Lavaredo. szeroką, łatwą szutrową drogą bez żadnych trudności. Wchodzimy na szlak mumer 101.

    Do schroniska już nie idziemy. Zmęczenie daje nam się we znaki. W dodatku sporo tam ludzi. Nic dziwnego w końcu Tre Cime to jedno z najpopularniejszych miejsc w Dolomitach. Absolutny „must have” w tym rejonie. Robiąc trekking w postaci pętli wokół Tre Cime mamy okazję zaobserwować te szczyty również z drugiej strony i jednomyślnie stwierdzamy, że widok z tej perspektywy jest o wiele mniej ciekawszy. Z tej strony droga prowadzi prawie pod samymi ścianami. Ze szlaku nie ma widoku na te szczyty z dalszej odległości jak to ma miejsce z drugiej strony. Przechodzimy koło Cappella degli Alpini wybudowanej w 1916 roku. Poświęconej wszystkim poległym w pierwszej wojnie. Koło kaplicy na skale stoi figura z brązu z napisem Paul Grohman najsłynniejszy odkrywca i alpinista, który jako pierwszy wspiął się na Grande Cima 2999 m n.p.m. O osiemnastej docieramy do Rif Auronzo. Stąd mamy dosłownie parę metrów do auta. Ale postanawiamy jeszcze na chwile wejść do schroniska. Każde schronisko ma swoją historie, to również. Oto ona:

    Na początku XX wieku Austriacy zbudowali w pobliżu granic schroniska alpejskie (Zsigmondy, Tre Cime, Sorapìs, Nuvolau). Obszar, który zasługiwał na schronienie, to Tre Cime di Lavaredo, w odpowiedzi na ten zbudowany za granicą. Cadore Sekcja włoski Alpine Club, z pomocą gminy Auronzo di Cadore w 1912 roku, według projektu inż. Giuseppe Palatini, rozpoczęła się budowa. Budynek miał zostać ukończony i zainaugurowany nazwą „Schronisko Longeres", gdy w maju 1915 roku wybuchła wojna, a schronienie zostało zbombardowane i zrujnowane.

    Po przywróceniu spokoju Sekcja wznowiła budowę schroniska, a uroczysta inauguracja odbyła się 2 sierpnia 1925 roku. Schronisko zostało ochrzczone „Rifugio Principe Umberto” w hołdzie ówczesnemu dziedzicznemu księciu; natychmiast miało wielu klientów z wielu krajów. Kiedy nadeszła Republika, schronienie nazwano „Bruno Caldart”, ku pamięci młodego przewodnika górskiego Auronzana, który spadł z Cima Piccola di Lavaredo. Piękna ostoja w kwietniu 1955 roku spłonęła. Postanowiono natychmiast rozpocząć odbudowę i rozbudowę, natomiast 16 lipca 1957 roku uroczyście zainaugurowano nowe schronisko, tym razem ochrzczone „Rifugio Auronzo”. W 1935 roku pod kierunkiem Piero Mazorany, jednego z najaktywniejszych zarządców schroniska, powstała ważna szkoła skalna i wędrowna. Przez lata swojego istnienia, choć o różnych nazwach i różnych formach, ostoja była punktem odniesienia dla tak wielu alpinistów o takiej sławie, że stanowi bogate kompendium historii alpinizmu ubiegłego wieku. 

    Po szybkim rekonesansie schroniska i zakupieniu kilku pamiątek zmęczeni, ale szczęśliwi pomału opuszczamy górski rejon. Wizyta w Dolomitach poszerzyła nam horyzonty i zmieniła perspektywę gór. Jedno jest pewne kto raz zobaczy Dolomity ten na pewno będzie chciał w nie wrócić. Prędzej czy później wrócimy i my, ponieważ to miejsce było świadkiem ważnego dla nas wydarzenia.


Ciąg dalszy - Cała naprzód

 

Komentarze

Popularne posty