Zaczyna się kolejny dzień nad Gardą. Dziś postanowiliśmy
wspiąć się na jakiś szczyt, aby zobaczyć jezioro z góry.Z naszego miejsca pobytu czyli Torbole,
kierujemy się do wioski Biacesa di Ledro (418 m n.p.m.) i docieramy do Sperone. Tam na niewielkim parkingu znajdującym się koło placu zabaw zostawiamy nasze auto.
Stąd zaczyna się szlak na Cima Capi. Droga początkowo prowadzi przez wioskę. Z
czasem dochodzimy do drogowskazu przedstawiającego kozę - Sentiero del Bec.
Teraz
szlak wiedzie wąską ścieżką przez las i pnie się powoli w górę. Dojście pod Ferratę
zajmuję nam półtorej godziny. Zakładamy obowiązkowy zestaw. Czyli: uprząż,
lonże, kask i ruszamy na podbój Cima Capi.Wielu z Was może zapytać „A cóż to jest, ta
Via coś tam…?” Zatem szybko spieszę z wyjaśnieniem. Via Ferrata to po włosku
„żelazna droga„ W krajach niemieckojęzycznych – Klettersteig.
Żelazne drogi
wiodą przez skały i są zabezpieczone za pomocą lin, drabinek, uchwytów, czy
prętów. Występowanie tych sztucznych ułatwień to element
decydujący o tym czy dana trasa będzie zwana Ferratą. Tymczasem my ruszamy na Ferrate Fausto
Susatti.
Wspinamy się południowo-wschodnią stroną zbocza, które niemal od
samego początku prowadzi granią.
Trasa nie przysparza nam większych problemów.
Natomiast dzisiejszy upał daje nam się we znaki. Widoki oraz ekspozycja są
oszałamiające.
Przed czternastą stajemy na Cima Capi (909 m n.p.m.) mając u
stóp Jezioro Garda.
Ze szczytu widać też masyw Monte Baldo oraz góry
Ademello.
Na szczycie oczywiście nie mogło zabraknąć zdjęć tych pięknych
widoków. Pomimo, iż góra ta ma niecałe 1 000 metrów wysokości to wizualnie
wydaje się jakbyśmy stali o wiele wyżej.
Wszystko przez to, że tafla jeziora
znajduje się na poziomie 65 m n.p.m.
Schodzimy przeciwnym szlakiem wiodącym
grzbietem w pobliżu starych okopów „Wielkiej Wojny”. Kierujemy się na Ferrate
M. Foletti.
Po zejściu z Ferraty dochodzimy do Bivaco Arcioni.
Początkowo
sądzimy, że jest to czyjaś prywatna chata w środku lasu. Na pierwszy rzut oka
wszystko wygląda tak jakby jeszcze chwilę temu ktoś tutaj był. Obchodzimy chatę
dookoła, zaglądamy do okien. W lekkim półcieniu widać jakąś księgę z wpisami
oraz pieczęcie takie jakie można spotkać w schroniskach górskich.
Zdezorientowani naciskamy na klamkę hmm … ku naszemu zdziwieniu drzwi są
otwarte. Wchodzimy do środka. Nie ma nikogo. Dziwne uczucie, jakby wchodzić
komuś do domu. Po krótkim rekonesansie pomieszczenia, obejrzeniu zdjęć
przypiętych pinezkami do drewnianej boazerii i przeczytaniu kilku informacji
zawieszonych przy wejściu, okazuje się, że jest to ogólnodostępne, samoobsługowe schronisko. W środku jest dosłownie wszystko co byłoby potrzebne
turyście.
Zaczynając od garnków,
sztućców oraz innego rodzaju naczyń i przyborów na kuchennym stole i ławie
kończąc.Chwila odpoczynku w tym ciekawym miejscu i czas
schodzić dalej. Tym razem kierujemy się Ferratą delle Laste. Po drodze mijamy
kilka bunkrów oraz małych jaskiń. W których utworzono małe galerie ze zdjęciami
z czasów wojny kiedy to powyższe budowle stanowiły schronienie dla
przebywających tutaj żołnierzy. Ciekawe uczucie stać w jaskini czy bunkrze i
patrzyć na zdjęcia zrobione w tym samym miejscu na początku XX wieku. Na
zdjęciach żołnierze pozujący przy armatach, oraz podczas swoich codziennych obowiązków.
Schodzimy dalej, zafascynowani bunkrami nie
zauważyliśmy odbicia szlaku na kolejną Ferratę. Zboczyliśmy z trasy i
znaleźliśmy się na kamiennej drodze. Jednak szybkie sprawdzenie GPS-u uspokoiło
nas, że pomimo tego, iż odbiliśmy w inną stronę i tak trafimy na parking. Na
końcu szlaku zatrzymujemy się w małej przytulnej, rodzinnej kawiarence. Z
głośników płyną włoskie hity, na regałach mnóstwo książek. Kawiarenka ma wystrój
naturalistyczny, dużo drewnianych dodatków, czuć kameralną domową atmosferę. Właścicielka
krząta się w kuchni, gdyż jak później wspomniała tego wieczoru będzie tutaj
organizowała jakiś mały koncert. My gościmy tutaj tylko chwilkę. Rozpaleni
słońcem, zmęczeni gasimy pragnienie cudownie zimną lemoniadą. Chwila odpoczynku
i czas zmierzać w stronę samochodu. Na kamping wracamy po siedemnastej. Posilamy
się, szybko przebieramy i późnym popołudniem wskakujemy do jeziora by trochę
schłodzić się po upalnym dniu.
Krótki rys historyczny o powstaniu ViaFerraty.Nie wiadomo dokładnie kiedy powstała, ale
zacznijmy od początku ... Jest rok 1492. W tym roku Kolumb odkrył Amerykę. W tym samym czasie nasz świat ujrzał również
po raz pierwszy Via ferratę. Fakt ten jest
uznawany za datę narodzin alpinizmu. Rzecz działa się we Francji gdzie król
Karol VIII postanowił wejść na Mont Aiguille, uznawany wtedy za niemożliwy do
zdobycia. Umożliwił mu to jego oficer odpowiedzialny za drabiny szturmowe
używane przy oblężeniach. Stworzył on coś w rodzaju mobilnej Via Ferraty i wraz
ze swoim monarchą stanął na szczycie. Na pojawienie się Via Ferraty z prawdziwego
zdarzenia Alpy musiały poczekać jeszcze 350 lat. Austriacki Dachstein jako
pierwszy został wyposażony w tego typu sztuczne ułatwienia. Natomiast w 1843
roku kolejna Via Ferrata powstała na Randkluftsteig i wiodła ona na sam szczyt
tego prawie trzytysięcznika (2995 m). Następnie w roku 1873 dołączył Zugspitze, a za
nim ruszyła seria nowych tras w całych Alpach.
Niestety Via Ferraty mają w
swojej historii też bardzo bolesny rozdział. Wtedy też powstało najwięcej
żelaznych dróg. Była to pierwsza wojna światowa pierwszy konflikt historii
ludzkości podczas którego użyto broni masowego rażenia. Był to czas brutalnej
górskiej wojny pomiędzy Cesarstwem Austro-Węgierskich, a Włochami o Tyrol
południowy. Każda góra była obiektem walk, co wymusiło tworzenie dróg dla
żołnierzy, czy zaopatrzenia dla jednostek. Tak powstały liczne Ferraty które do
teraz są uczęszczane przez tłumy turystów.
Komentarze
Prześlij komentarz